top of page
  • Twitter
  • Facebook
Szukaj

STATIONFALL

  • Zdjęcie autora: Kamil Kuklo
    Kamil Kuklo
  • 28 maj 2024
  • 8 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 29 paź 2024

Zapewne już wkrótce w sklepach pojawi się polskie wydanie Stationfall autorstwa Matta Eklunda, które zostanie przetłumaczone jako Chaos na Orbicie. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym projekcie byłem zaintrygowany, bo relacje z rozgrywek przypominały bardziej fabułę zwariowanego filmu sci-fi, niż klasyczne planszówkowe sesje. Ktoś porównał snutą tu historię do wyniku hipotetycznej współpracy Benny Hilla ze Stanleyem Kubrickiem, a że uwielbiam kinematografię, to skrzyknąłem ekipę i naocznie sprawdziliśmy, co tu właściwie grają.

TEMAT

Na skutek usterki, sabotażu, a może dla dobra ludzkości, stacja kosmiczna, na pokładzie której znajdują się gracze, opuszcza orbitę, by ulec unicestwieniu podczas wejścia w ziemską atmosferę. Pozostaje nam piętnaście minut, by wykonać postawione przed nami zadania - ktoś będzie ratować własną skórę, inni uniemożliwią współtowarzyszom ucieczkę, znajdą się też tacy, dla których najważniejszym celem będzie otworzenie laboratorium i wypuszczenie "tego czegoś w środku" na wolność. Tyle wstęp, resztę dopowiadają gracze, realizując sekretne cele i odgrywając przypisane im role. To dziki i absolutnie genialny pomysł, ścisła czołówka najoryginalniejszych konceptów na grę planszową, jakie miałem szansę osobiście przetestować. Każdy nasz ruch doda zdanie do opowiadanej tu historii, to może być tak thriller, jak i komedia, najczęściej jednak szalona mieszanka gatunkowa, która cholera wie, czym się ostatecznie skończy. Mnie to po prostu zauroczyło i - podobnie jak wiele osób, z którymi dzieliłem zabawę - zanurzyłem się w opowieści po same uszy. Ocena wzorowa, po prostu mega sigma Gigachad.

ZASADY

Niedaleko pada jabłko od jabłoni; Matt to syn Phila, autora projektów, które określa się zwykle jako ciężkie, bardzo ciężkie, albo super ciężkie. Nie inaczej jest ze Stationfall, gry niby imprezowej z założenia, ale opartej na dość wielu zasadach klarujących się moooże gdzieś po drugiej rozgrywce. No więc plansza to przekrojowy plan stacji wraz z jej wszystkimi pomieszczeniami, gdzie toczyć się będzie akcja. Każdy pokój ma swoją funkcję, podobnie jak każdy losowo (i w tajemnicy) wybrany na początku przez gracza bohater ma wyjątkowe zdolności i agendę. Zabawa trwa około piętnastu rund odpowiadającym kolejnym minutom zbliżającym wszystkich do nieubłaganej katastrofy. W zależności od liczby uczestników spotkania mapa zasiedlona zostanie kilkunastoma postaciami (maksymalnie - dwudziestoma), z czego tylko około połowa przynależeć będzie do zawodników. I tu jest całe clou designu - nikt nie wie kto jest kim, a możemy poruszać się dowolnym bohaterem na planszy. Dozwolonych działań jest sporo, ale że wszystkie są powiązane z tematem, to dość intuicyjnie przyjdzie nam je wywoływać - chodzenie, atak, podniesienie przedmiotu, rzucenie, upuszczenie, niszczenie, leczenie, taszczenie nieprzytomnej postaci i tak dalej, i tak dalej. Kiedy uznamy to za stosowne, możemy ujawnić swą tożsamość, co wzmocni nasze zdolności, a innym uniemożliwi już przejęcie kontroli nad naszym bohaterem. Miejcie się jednak na baczności, bo coming out narazi Was na bezpośrednie ataki, skoro Wasza misja, polegająca na uciecze, bądź śmierci na stacji wraz z jak największą ilością współtowarzyszy, stanie się jawna. Zwycięża ten, kto zrealizuje więcej zadań na koniec i... w sumie można by jeszcze długo opowiadać o wszystkich niuansach projektu. Do podręcznika dołączono broszurkę, która bardzo metodycznie i skrupulatnie opisuje wszelkie możliwe operacje na planszy, całość przypomina nieco kodeks prawa cywilnego i ma 20 stron objętości. Jak przystępnie by nie brzmiało to, co napisałem wcześniej o zasadach, to jest tu w rzeczywistości cała masa zależności, drobiazgów, wszak rozgrywka to wolna amerykanka, gdzie właściwie wszystkie chwyty są dozwolone (i ujęte w design). Pierwszy kontakt z tytułem, a nawet spojrzenie na stół, może przytłaczać, toteż próg wejścia dla Stationfall oceniam na 4.5. Ciężary.


20 stron zasad do dosłownego studiowania

OPRAWA GRAFICZNA

Mam mieszane uczucia - niby wszystko gra, ale cały czas mi czegoś brakuje. Plan stacji jest śliczny, nieco kreskówkowy, jednak od strony praktycznej (opisy akcji w lokacjach) dość nieczytelny. Ilustracje na kartach postaci prezentują się solidnie, ale giną na czarnym tle i ułożone obok siebie tworzą zbyt przytłaczającą przestrzeń. Bardzo dobre wrażenie robią wszelkie książeczki dołączone do pudła, dzięki którym Stationfall kreuje takie małe uniwersum; Character Dossier to już w ogóle mini encyklopedia super bohaterów i łotrów, jaką przeglądałem bardziej dla frajdy, niż potrzeby poznania reguł. Niestety gorzej wyglądają kafelki przedmiotów, klasyczny clipartowy design, gdzie wszystko jest łopatologicznym, mało wyszukanym symbolem. Mimo to czwórka na szynach w pięciostopniowej skali.

Choose your fighter - zwariowane postacie, które stworzą historię na planszy

KOMPONENTY

Plansza i jej dodatki, które mogą pojawić się w czasie rozgrywki, o ile udział w niej wezmą określeni bohaterowie, są spoko, karty solidne, ale serce rozgrywki to w gruncie rzeczy konieczność odnajdywania na mapie poszczególnych bohaterów - i to jest niestety najbardziej kłopotliwe. Postacie reprezentują cylindry z symbolami załogantów na szczycie, które zwyczajnie giną na bardzo "zajętej" już mapie, zwłaszcza gdy uczestników zabawy jest sporo (o wiele lepsze byłyby żetony o większej średnicy z portretami odpowiadającymi rysunkom na kartach). Trudno się w tym połapać i wcale się nie dziwię, że rynek oferuje miniaturki, których zakup - dla miłośników tytułu - na pewno bym rozważył. Jednym słowem szału nie ma, a nawet gdzieniegdzie wykonanie zaburza płynność rozgrywki.

Znaczniki z symbolami bohaterów zmuszą do ciągłej identyfikacji postaci

INTERAKCJA

To ekstremalny worker placement, gdzie sterujemy wszystkimi postaciami na planszy, a więc również - cudzymi. Będziemy w głównej mierze nieświadomie wykonywać czynności sprzeczne z zadaniami konkurencji, albo - po ujawnieniu tożsamości - już wprost torpedować jej plany. Stationfall umożliwia na przykład złożenie donosu na zawodników łamiących prawo, przez co nie będą oni w stanie wygrać spotkania, generalnie jest tu masa przestrzeni na zagrania wredne, które czasem wykonamy z premedytacją, a kiedy indziej dla przysłowiowej beki (ot, choćby aktywowanie antymaterii, niszczącej wszystko na stacji lub poza nią w przeciągu kilka tur). Poziom interakcji sięga aż po szczyt pudła, mało która gra uraczy nas większym kontaktem z planszowymi współbraćmi.

ZALETY

Chyba tylko John Company SE niesie ze sobą tak dużo treści i fabuły (niektórzy nazywają to - mięsem) co Stationfall. Pomysł na rozgrywkę jest fenomenalny i przypomina trochę obserwowanie wydarzeń na planszy, gdzie toczy się dziwaczna historia. Jest tu wiele warstw i regrywalności, wszak każda z 27 (!) postaci ma swoją specyfikę i otwiera nowe formy działania (niektóre pozwalają na hipnotyczne poruszanie sąsiadującymi bohaterami, czy operowanie jako program komputerowy - bardzo intrygujące!); co spotkanie odkrywałem kolejny aspekt zabawy, tym się po prostu nie da nasycić za pierwszym haustem. Przekrój statku wygląda świetnie, zapewnia furę przestrzeni do eksplorowania, ulega też drobnym modyfikacjom w zależności od obecności konkretnych bohaterów. Dostępne akcje, pomimo wielu podpunktów, są dość intuicyjne i przypominają mi stare gry przygodowe na Atari i Amigę, gdzie też był jakiś "walk", "attack", "throw", czy "heal". Ogólnie ten projekt ma taki vibe "Strażników Galaktyki", ducha retro i niby poważną sytuację, która szybko zaczyna zamieniać się w groteskę.

Podręcznik przezornie oferuje rozgrywkę wprowadzającą, podczas której odtworzymy siedem tur starcia, by lepiej zrozumieć koncept gry. Choć znajduje się on na kartach Launch Manual to celem poznania zasad sugeruję od razu lekturę Reference Manual, o jakim wspominałem wcześniej. Jest tego sporo, ale całość zredagowano porządnie i udostępniono (przynajmniej w wydaniu angielskim) w dwóch egzemplarzach. Dobre i to.

Jak mało który ciężki tytuł, ten obsługuje do 9 osób plus oferuje tryb solo. Od razu uprzedzę, że nie próbowałem wariantu na 1-2 graczy, ale nie łudźmy się - jeśli chcemy poczuć naturę tego projektu, powinniśmy go dzielić z przynajmniej trzema innymi maniakami planszówek.

Stationfall bawi i angażuje nawet nie w swoich turach, często ktoś bezwiednie pokieruje przypisaną nam postać w przeciwną stronę, niż byśmy chcieli, tutaj naprawdę trzeba pogłówkować jak wypełnić przypisane nam misje. Pomysł na wyboostowanie zdolności bohatera po ujawnieniu swej tożsamości jest bardzo dobry, tworzy taki "turning point" opowieści, gdy oto robot na co dzień ochraniający stację kosmiczną zaczyna bezkarnie kierować lufy działek w stronę członków załogi. Panika na planszy!

WADY

Jeśli grać w Stationfall, to tylko w odpowiednim gronie. Nie jest to tytuł dla smutasów w milczeniu egzekwujących swoje plany, tutaj naprawdę wszystko lśni dopiero wówczas, gdy uczestniczy zabawy dołożą coś ekstra od siebie. Szczególnie w mojej grupie online ta pozycja stała się hitem i doczekała się - jako jedyna! - osobnego wątku celem umawiania spotkań i dzielenia się wrażeniami. Do dziś pamiętam charakterystyczne wejścia w rolę, podczas których ktoś wlókł znokautowanego wcześniej przez siebie członka załogi, byleby salwować się ucieczką ze stacji za pomocą kapsuły przeznaczonej tylko dla rannych i ich opiekunów. Ta gra generuje doskonałe sytuacje dla ludzi z wyobraźnią i poczuciem humoru, nadęci nudziarze poczują się tu obco.

Jako że póki co mamy Stationfall tylko w wersji angielskiej, to wypada podkreślić, jak "language dependent" jest to tytuł. Sporo tekstu na planszy, wiele niezbędnych informacji na kartach, bez umiejętności czytania w ogóle nie da się w to grać.

Tytułem można delektować się już przy pierwszej rozgrywce, ale smakuje jeszcze bardziej, gdy znamy już większość zasad (a więc możliwości, co możemy nabroić na stacji), a tych jest naprawdę sporo. Mam z tego powodu wielkie pretensje do wydawcy o brak solidnych pomocy gracza zawierających choćby przegląd podstawowych akcji, które możemy wykonać. Reference Manual są zbyt obszerne, no i występują w tylko w dwóch egzemplarzach, a uczestników spotkania może być przecież kilkakrotnie więcej. Miejmy też świadomość, że podczas rozgrywki nie ma w zasadzie możliwości głośnego dopytania o reguły, bo już samo podniesienie konkretnego tematu może sugerować ukrytą tożsamość gracza.

Stationfall bywa (albo - po prostu jest) frustrujący, możemy nie ze swojej winy znaleźć się w potrzasku i bez żadnych szans na zdobycz punktową. Design oferuje tak zwany Schrödinger Reveal, dzięki czemu w ostatniej chwili zmienimy tożsamość, ale nie ma co liczyć na cuda, jeśli przez wiele tur nie pracowaliśmy na sukces awaryjnego bohatera. Ci, którzy wcześnie uciekną ze stacji po wypełnieniu założonych celów, resztę rozgrywki spędzą ziewając, albo z premedytacją rzucając pozostałym kłody pod nogi. Ta gra prowokuje negatywną interakcję, jakiej wielu nie toleruje w planszówkach.

Biorąc pod uwagę, jak dynamiczny jest to projekt, polega on w głównej mierze na zarządzaniu chaosem, a ten będzie się zwiększał wraz z ilością graczy. Plansza główna to kilkanaście różnych akcji, jeśli nie więcej, do tego dochodzi statystycznie około czternastu unikalnych postaci, które szybciutko się po niej rozpierzchną. Nasz input jest niewielki w porównaniu z tym, co się wydarzy między naszymi turami, zapomnijcie o wielkich strategiach, tutaj daj Boże coś wyjdzie, a częściej po prostu improwizujemy. Nie podoba Ci się to, co czytasz? To Stationfall nie jest dla Ciebie.

Rozgrywka to nieustanny skakanie wzrokiem od kart na planszę i z powrotem. Najpierw szukamy znacznika bohatera, potem jego opisu i po lekturze analizujemy, co właściwie możemy wskórać. Opcji do sprawdzenia jest ogrom, a jak wspomniałem - identyfikacja bohaterów to męczące zajęcie, więc downtime, zwłaszcza przy licznym towarzystwie, staje się problemem. Warto też uprzedzić, że plansza i karty wymagają olbrzymiej powierzchni do grania (plus swoje tożsamości trzymamy gdzieś ukryte, najczęściej w dłoni). W Stationfall uczestniczymy na stojąco, bo tylko z lotu ptaka mamy szansę połapać się co i jak.

Rozgrywka na czterech, masa tektury i tekstu, zdjęcie astrobolism z BGG

Z punktu widzenia gospodarza, to wyjątkowo niewdzięczny tytuł do nauczania. Łatwo zaintrygować grupę, ale już wyjaśnianie zasad trwa i męczy każdego. Niestety, nie sposób pominąć jakiegoś zagadnienia, by ktoś później nie zarzucił nauczycielowi braków, a naprawdę wiele detali często zaciąży na indywidualnym wyniku. I tak niby zaczyna się od ogółu, ale potem czujesz się w obowiązku uprzedzić o tym, dopowiedzieć inną rzecz, z czego robi się kilkadziesiąt minut nieznośnego monologu. Antyteza Hitchcocka, gdzie napięcie przed rozgrywką po kilku zdaniach wprowadzenia może już tylko spadać.

Na koniec jeszcze jedna uwaga - często zdarzało mi się tutaj kończyć z wynikiem zerowym. Ostatnie rundy mogą być wówczas wyjątkowo przykre, kiedy jest się świadomym porażki, a jeszcze otrzymuje parę kopniaków na pamiątkę. Przy luzackim podejściu nie ma właściwie problemu, ale przecież nie każdego zawsze na takie stać.

OCENA KOŃCOWA

Stationfall to, obok John Company SE, najoryginalniejszy tytuł, w jaki miałem okazję zagrać. Choć nie jest tak elegancki, jak projekt Wehrlego, to wnosi dużo więcej, niż wiele świetnie skądinąd działających planszówek - konkretną opowieść. Jest to pozycja stworzona dla ludzi z żyłką aktorską, poczuciem humoru, albowiem gracz staje się w niej przede wszystkim narratorem, który prowadzi swoją historię. I tak, to bardzo złożony projekt, wymaga determinacji, by go naprawdę poznać, trzeba czuć klimat i chęć wzięcia w tym udziału, ale kiedy już się spróbuje, pozostawia w pamięci ślad. Być może z tego powodu, jako miłośnik ciężkich euro, utyskuję na brak fabuły w moim ulubionym gatunku, bo ileż można zamieniać surowce na punkty zwycięstwa w totalnym oderwaniu od tematu (w najlepszym wypadku wcielamy się w lorda von Szlugcojg na planecie Zorb). Stationfall to wielki powiew świeżości, a jednocześnie gra która naprawdę wymaga myślenia, czym zaspokaja ten głód rozkminiania nieobecny w klasycznych imprezówkach. I pewnie, że to nie jest idealny design, ale i tak polecam go szczególnie tym, którzy w naszym hobby szukają odrobiny pierwotnej zabawy, nie w mechanikach, czy tonach zasad (choć po trosze też), ale poprzez wejście w bezpośrednią interakcję z innym człowiekiem przy stole. 8.5/10


8.5/10


BGG LINK





 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating

JEŚLI SZUKASZ KONTAKTU, WYPEŁNIJ FORMULARZ

Dzięki za kontakt!

© 2035 by On My Screen. Powered and secured by Wix

bottom of page